Worms of Senses. Jest to klimat wysokich lotów. Nostalgiczny, dziki, ciekawy.

Worms of Senses… To zespół o którym pisanie jest fascynującym przeżyciem. Sprowadza się to do zasady, lepiej nie napisz byle czego. Lepiej nie napisz za dużo. Lepiej się zastanów zanim napiszesz, aby nie spieprzyć… Więc nie przedłużając zacznę.

 ,,Body” jest utworem, który wprowadza słuchacza w klimat alternatywnego grania charakterystycznego dla zespołów rockowych nowego stylu. Jakiego? Hm, trudno jednoznacznie określić, bardziej przychodzi na myśl scena brytyjska, która raczy nas graniem post w obrębie punka, indie czy pochodnych dźwięków. W taką też stronę pójdzie drugi numer, tytułowy ,,Give up!” Bardzo transowy, post nostalgiczny, oddający się mrocznym fascynacjom. Nie ma w tym kawałku jak i poprzednim dzikości, agresywnych dźwięków. Jest stonowanie, raczej klimat oscylujący wokół eksperymentowania z basową głębią, perkusją oraz elektroniką. Podobnie na ,,Disco Freud” gdzie wejście w syntetyczne dźwięki, przypomina pewną podróż przez ambientową przestrzeń. Na ,,Fade Away” miałem wrażenie, że zespół mocniej wkroczył w alternatywne gitarowe granie. Jest tutaj jednak również miejsce na klimat nostalgii, która wydaje się ważnym, często podkreślanym elementem na tym albumie. ,,Klockan Elva” to motyw z bardzo ciekawym riffem, jednak odchodzącym od klasycznych gitarowym form. Napięcie buduje gitara zarówno elektryczna jak i basowa. Wydają się wzajemnie przenikać i uzupełniać w swoich formach i wzajemnych możliwościach, by w pewnym momencie szczytować przy donośnym wokalu. ,,Me and Me” wyrwie słuchacza z nostalgicznego, prezentowanego do tej pory klimatu, aby jeszcze bardziej i mocniej wejść w możliwości rockowych instrumentów. Mam tutaj na myśli klasyczny zestaw perkusja, gitara, bas, który do tej pory zdawał się dość oszczędnie i skromnie prezentować swoje możliwości. Czyżby album miał się zakończyć właśnie takim klimatem? ,,Tiger” zaintrygował mnie totalnie brudną gitarą rozpoczynająca ten numer. Jako fan sceny grungowej spod znaku pierwszego albumu Nirvany czy twórczości The Melvins odebrałem ten początek z bardzo mocnym zaciekawieniem. Bez zbędnych słów dodam, że jest w nim dzikość i nisko strojone partie, co moje zmysły zawsze przyprawia o rozkosz. Jest też moc gitar przepleciona synthami, brud i wściekłość. Chyba się nie pomyliłem w jaką stronę pójdzie dalej ten album. I ostatni numer, którym osobiście ja promowałbym całe wydawnictwo to ,,Tourist”. Jest tutaj cała esencja zespołu. Od ich nostalgii, eksperymentów z dźwiękiem, synthow i gitar po dzikość. Dla mnie ten numer jest wizytówką tego albumu i muzyki zespołu. 

Worms Of Senses to płyta mocna pod względem muzycznym i produkcyjnym. Przez cały odsłuch miałem wrażenie, że obcuje z zachodnią produkcją na wysokim poziomie. Nie to, abym ujmował rodzimym wydawnictwom i porównywał do zagranicznych. Chodzi mi bardziej o zakomplementowanie zespołu i pokazanie słuchaczom, że nasze produkcję bez żadnych kompleksów mogą startować na równi z tą tzw. ,,zagranicą”. Dla mnie ten album bez godny uwagi i polecenia zarówno w kraju jak i poza nim! Polecam!