W miniony weekend mieszkańcy Zduńskiej Woli i okolic świętowali Dni Miasta. Nie zabrakło koncertów wykonawców rockowych czy ska. Wśród nich byli również Booze&Glory, którzy zagrali 16 czerwca.

Dni Miast są dla mnie kontrowersyjną sprawą. Z jednej strony są świetną okazją dla zespołu, by pokazać się publiczności, która ich nie zna (w ten sposób odkryłam The Toasters, którzy tego dnia grali przed Booze&Glory). Z drugiej zaś przychodzi na nie przypadkowa publiczność, która nie ma co zrobić z wolnym czasem.

Zaczęło się naprawdę dobrze. Po przybyciu na miejsce zastaliśmy sporo ludzi w koszulkach B&G oraz The Analogs. Dało to nadzieję, że jednak publiczność aż tak bardzo przypadkowa nie będzie. Przekrój wieku był naprawdę spory. Na samym początku koncertu, pod sceną, przy barierkach, były zaledwie kilkuletnie Bąble. Nie wiem jak Was, ale mnie taki widok zawsze cieszy.

Zaczęło się z pewnym opóźnieniem. Ale na niektórych Artystów warto czekać. Zwłaszcza, gdy to, co robią na scenie, wynagradza oczekiwanie. Zespół zaserwował nam m.in takie utwory jak „London Skinhead Crew”, „Carry On”, „Simple”, „C’est La Vie”, „The Streets I Call My Own”, „Leave the Kids Alone”, „Blood from a Stone” czy „Live it up”. I nie było to odwalenie roboty i „fajrant”. Wręcz przeciwnie. Pokazali, że to zespół z klasą, który wie, jak robić zajebiste koncerty. Mimo warunków lokalowych (koncert odbywał się na Sali Kameralnej, gdzie scena jest naprawdę malutka), biegali, skakali i nawiązywali interakcje zarówno ze sobą, jak i publicznością. Najkrócej można opisać to „ogień, szaleństwo, muzyka, pot i rock”. I jest to chyba kwintesencja, tego, co Booze&Glory zaprezentowali.

Żeby nie było za różowo i laurkowo…. Jak wspomniałam koncert zajebisty. Chciałabym bywać na takich zawsze. Niestety jedna sytuacja pozostawiła niesmak. Dwóch bezmózgowców, którzy na siłę wciągali wszystkich do zabawy, walili łokciami gdzie popadnie. W pewnym momencie pod sceną… nie było nikogo. Nie dlatego, że nagle wszyscy ruszyli w pogo. Publiczność zaczęła się wycofywać na bezpieczną odległość. Pod ściany i na tyły. I tutaj ukłon dla ochrony, która część młodszej publiczności przeniosła do „fosy”. Nie dało to za dużo gdyż wspomniane bezmózgi zachowywały się, jakby cała sala należała do nich. I wiem, że mało brakowało, a doszłoby do rozróby.

Idąc na koncert takiej kapeli, jak Booze&Glory nie oczekuję, że wszyscy będą grzecznie stać i się bawić. Zawsze jest „strefa pogo”. Ci, którzy chcą się bawić w ten sposób, mają swoje miejsce. Ci, którzy chcą oglądać koncert z daleka, niech oglądają z daleka. Grupka pod sceną niech bawi się pod sceną. Ale niech to będzie świadomy wybór tych ludzi. Koncertowi bywalcy sami najlepiej wiedzą, gdzie chcą się bawić. I żadne bezmózgi nie powinny w to ingerować. Nie potraficie się bawić? Chcecie się napierdalać? To idźcie się napierdalać po jakimś meczu. I daj się ludziom bawić tak, jak chcą….

Gdy już poplułam jadem, wrócę do samego koncertu. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że był on jednym z najlepszych, na jakich byłam. I jeśli będziecie mieli okazję zobaczyć Booze & Glory (np. na tegorocznym Pol’and’Rock czy w przyszłym tygodniu w Tychach, gdzie zagrają z The Analogs i Faulem Technicznym), korzystajcie. To zespół który nie tylko warto, ale wręcz trzeba zobaczyć na żywo. Magia ich koncertów jest trudna do opisania. Trzeba to przeżyć na własnej skórze (no może poza nieustannym napierdalaniem łokciem w żebra i kręgosłup, ale wiecie o co chodzi 😉 )

Zapraszam do mini galerii z koncertu na: http://facebook.com/rockpresspl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *