20 lecie Rewizji!
Koncerty punkrockowe są (a przynajmniej powinny być) bardzo energetyczne. Cóż więcej można napisać. Szał na scenie, szał pod sceną. Jednak to, co działo się na urodzinowym koncercie zespołu Rewizja przejdzie do historii. A jeśli nawet nie, to na długo zostanie w pamięci publiczności. Oczywiście tej, która w ogóle koncert pamięta.
Rewizja cieszy się wielkim uznaniem wśród fanów punkrocka. Nic więc dziwnego, że bilety na to wydarzenie rozeszły się szybko i organizatorzy zdecydowali się dodać jeszcze niewielką (ze względów bezpieczeństwa) pulę. Dzięki temu nie było chyba przypadkowych osób, które przyszły przez ciekawość. I to było widać.
Być może dlatego już od niemal pierwszych dźwięków pod sceną zaczął się istny „kocioł”. Pierwszy zespół, w tym przypadku Szewska Pasja, nie ma łatwo. Publiczność dopiero się schodziła, dopijała browary lub inne trunki mniej lub bardziej wyskokowe. Z minuty na minutę pod sceną robiło się jednak coraz tłoczniej. Ci, którzy nie mieli ochoty uczestniczyć w pogo czy podcenicznych przepychankach, stopniowo wycofywali się, by zrobić miejsce lubiących się bawić bardziej ekspresyjnie. I nic w tym złego. Jedni wolą podczas koncertu szaleć pod sceną, inni słuchać muzyki. Najważniejsze, że nie brakowało ani jednych, ani drugich. Szewska Pasja to zespół dobrze znany na lokalnej scenie muzycznej. Mimo, że grali jako pierwsi, nie byli traktowani przez publiczność jako zespół rozgrzewający lecz raczej początek świetnej, wielogodzinnej zabawy.
Chwila przerwy i na scenie pojawiła się Awaria . Odnosiło się wrażenie, że wszyscy, którzy mieli się zjawić, już się zjawili. Strefa pogujących powiększyła się. Na scenę zaś zaczęli wbijać ludzie z publiki, by móc razem z zespołem zaśpiewać swoje ulubione kawałki. A Panowie naprawdę dowalili. Nogi same skakały, a głowy latały nie słuchając się w ogóle ich właścicieli.
Przyszła kolej na jubilatów, czyli Rewizję. Zanim jednak pokazali, że mimo 20 lat na scenie punkrockowej, wciąć są w świetnej formie, wprowadzono tort od Organizatorów. Bo wiadomo, że urodziny bez tortu, to nie urodziny. Jak łatwo się domyśleć, nie był to wyrób najwyższej klasy cukierników, ale na widok zawartości nie jednej osobie pociekła ślinka. Teraz już można było się bawić dalej. Zespół uraczył swoich fanów największymi przebojami, pozwalając by Ci „darli się” razem z nimi do mikrofonu. Energia, szał i rozpierdol. Inaczej określić tego koncertu się nie da.
Kolejny zespół również nie pozwolił odpocząć. The Analogs, zespół na których czekało wielu. Najbardziej kontrowersyjny w całym składzie. Jedni lubią. Inni lubili kiedyś. Nie czas jednak to i nie miejsce na kontynuowanie tematu. Zwolennicy bawili się zajebiście i już. „Era techno”, „Strzelby z Brixton” czy „Dzieciaki atakujące policję” pokazały, że ten zespół jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Czas na ADHD Syndrom. Ich koncert w Łodzi był nie lada gratką, gdyż nie jest to zespół, który ma regularne trasy po Polsce. Być może dlatego właśnie ich występ wydawał się wyjątkowo zajebisty. Rewelacyjna muzyka sprawiła, że po raz kolejny nóżki same skakały.
Na koniec zagrał Bachor. Kolejny rewelacyjny zespół na urodzinach. I bardzo zasłużony. Także i oni nie dali publiczności odpocząć. Wręcz wyciskali z niej resztki sił. Ale dali jej też trochę pośpiewać. Jaka magia musi być w zespole i jego muzyce, że ludzie po 5 godzinach mają jeszcze siłę się bawić.
I to już koniec urodzin. A właściwie tylko części koncertowej. Bo jeśli komuś było mało, mógł potańczyć na parkiecie do muzyki puszczanej przez 6T’s Club. Choć, niestety, afterek trwał krótko.
Jak więc widać, zabawa była. I to niezła. Od początku do końca. Tak na scenie, jak i pod nią.
I jeszcze kilka słów. Na miejsce wydarzenia wybrano nowy klub w Łodzi – Fabrykę Bidermanna. Swoim industrialnym, surowym wystrojem (czerwone cegły, odrapane ściany i rury i cieknąca z nich woda) idealnie pasuje do muzyki punkowej. Czuć historię tego miejsca. Prowizoryczna scena pasowała tam idealnie.
Wiemy, że organizatorzy spotkali się z zarzutem braku barierek. Tylko czy gdyby te barierki były to ludzie na siebie by nie wpadali? Czy naprawdę bezpieczniej jest walnąć głową, plecami czy klatką piersiową o metal niż wlecieć na scenę? Jeśli ktoś potrafi się bawić bezpiecznie to nie ma znaczenia czy barierki są czy nie. Jeśli ktoś uwielbia podczas zabawy popychać wszystkich, którzy są obok, to też będzie to robić. Poza tym, gdyby nie brak barierek, interakcja zespołów i publiczności być może nie byłaby taka, jaka była. Być może ten koncert nie byłby tak wyjątkowy. A jedynie kolejnym dobrym koncertem. Na pewno publiczność miałaby utrudniony wstęp na scenę.
Zastanówcie się. Litzmannstadt Crew zorganizowali naprawdę świetną imprezę. Jeśli uważacie, że potrafilibyście zrobić to lepiej, droga wolna.
Jeśli macie ochotę zobaczyć fotorelację to zapraszamy na facebook.com/rockpresspl